Mam 47 lat. Jestem osobą niepełnosprawną od 5 roku życia (po wypadku samochodowym). Nie miałam w młodości takiego szczęścia, aby spotkać na swojej drodze odpowiedzialnego mężczyznę, który zechciałby zostać moim mężem. Nie chciałam też słuchać na swój temat takich określeń jak „kuternoga” (a to jedno z tych delikatnych). Mimo swojej choroby (niedowład lewostronny spastyczny) pracuję na pełny etat. Na szczęście mojemu aktualnemu pracodawcy, u którego jestem zatrudniona od 2005 roku, nie przeszkadza moja niepełnosprawność. Wcześniej przez 8 lat pracowałam w Spółdzielni Inwalidów w Zakładzie Pracy Chronionej. Wówczas moje stanowisko zostało objęte redukcją zatrudnienia i zostałam zwolniona. Zadbałam o swoją edukację i ukończyłam szkołę wyższą. Obecnie daleko mi jeszcze do górnego limitu tzw. klasy średniej. Moje starsze dziecko ma również orzeczony umiarkowany stopień niepełnosprawności. Dług alimentacyjny jest zgłoszony do komornika. Przez fakt braku możliwości rozliczenia się z dziećmi stracę rocznie kwotę 3600 zł. O tyle niższy podatek zapłacą małżeństwa (w tym też bezdzietne, którym trud wychowania dzieci jest całkowicie obcy) o tym samym rocznym przychodzie co ja. Dla mnie ta kwota to np. wyjazd dziecka na zorganizowany wypoczynek w czasie wakacji. Może dla wielu powyższa kwota nie odgrywa roli w budżecie domowym, dla mnie jednak jest znacząca. Zastanawia mnie fakt: dlaczego dzieci samotnych rodziców są według Polskiego Ładu gorsze od tych z pełnych rodzin? Nasze dzieci naprawdę w młodym wieku już bardzo wiele przeszły. Niech chociaż nie będą wykluczane w systemie podatkowym – proszę o przywrócenie możliwości wspólnego rozliczania się samotnego rodzica z dzieckiem.