W marcu 2021 niespodziewanie zostałam wdową. Jeszcze pół godziny wcześniej rozmawialiśmy jak co dzień o tym i owym , potem rozpaczliwy telefon Syna” “Coś się dzieje z tatą”, telefon na pogotowie, próba telefonicznego instruowania młodego co robić, potem ten jego straszny krzyk w słuchawce i głucha cisza… Syn się rozłączył, w międzyczasie dojechał mój Tato, a potem: “Rafała już nie ma”… Byłam wtedy w szpitalu, chwilę po poważnej operacji, z otwartą raną. Lekarze nie chcieli mnie puścić, byłam bezradna, nie mogłam zrobić nic. A przecież musiałam tyle załatwić: ogarnąć pomoc psychologiczną dla Syna (tu duży ukłon dla szkoły i Wychowawczyni, którzy stanęli nawet wyżej niż na wysokości zadania), pogrzeb, powiadomić rodzinę i przyjaciół… I to wszystko on-line. Wszystko, co powinno się odbyć, się odbyło, dzięki nieocenionej pomocy znajomych i przyjaciół. Musieliśmy nauczyć się żyć na nowo, inaczej, z olbrzymią pustką. I pierwsze kłody pod nogi: ZUS domaga się dokumentów z 40 lat pracy męża (mimo ustalonego kapitału początkowego), odpis dyplomu nie wystarcza (oryginał), mam donieść to i tamto. Ostatecznie załatwione, po miesiącu przychodzi decyzja o przyznaniu Synowi renty rodzinnej. Zawsze to jakiś zastrzyk, zwłaszcza, że do spłacenia, z jednej pensji, kredyt hipoteczny i na samochód. Ubezpieczenie męża, wypłacone po długich perypetiach nie pokryło żadnego z nich. I tak sobie żyliśmy od pensji do pensji, od renty do renty. Głodny nikt nie chodził, ale na szynkę czasami brakło. Czternastolatek rośnie w zawrotnym tempie, ale przecież mogę go ubierać w używane rzeczy, wstydzi się tego, ale rozumie, że na nowe rzeczy, nawet z dyskontu, nie możemy sobie pozwolić. Syn mnie pyta, czy jeszcze kiedyś wyjedziemy na wakacje? Czy będzie nas stać? Mówię, że tak, rozliczę roczny PIT, będzie zwrot z preferencyjnego przeliczenia dla samotnych rodziców i będzie na wakacje. Skromne, ale
zawsze. Nagle dowiaduję się, że będzie, owszem, ale tylko w tym roku. Bo w przyszłym już nie. Polski Ład, z niezrozumiałych dla mnie przyczyn, postanowił zabrać nam i to. Cóż z tego, że gdyby mąż dożył emerytury mógłby od niej odliczać koszty przychodu. Syn, z renty, pochodzącej z tej samej “puli” pieniędzy już nie będzie mógł. Dlaczego? Bo tak. Bo tak ktoś, kierując się swoiście pojętą sprawiedliwością, postanowił. Nie należy się. I już. Ja mam jedno dziecko, ale co z samodzielnym (z różnych przyczyn) rodzicem z dwójką, trójką…? I bez żadnego wsparcia w postaci renty lub alimentów? Nikomu nie przyszło do głowy, żeby pilnie, BO TAK, naprawić durszlak zwany prawem alimentacyjnym? Nie szukać pieniędzy u najsłabszej części społeczeństwa nie dość, że poczętego to już narodzonego? I nie skazywać ich na śmierć cywilną, po jako ci biedni będą na marginesie prawie każdej grupy społecznej? Prawo może i jest, chociaż mocno dziurawe, ale gdzie się podziała Sprawiedliwość?